D:
Dodaję tłumaczenie szóstego rozdziału i mam nadzieję, że wam się
spodoba :) Jesteśmy równo w połowie, wiecie? ;)
Zapraszam na mojego drugiego bloga, gdzie niebawem pojawi
się drugi rozdział.
Proszę o komentarze! x
6.
- Tomlinson, moje biuro, teraz.
Louis podniósł wzrok, by zauważyć swojego szefa, pana Taylora,
stojącego blisko jego stolika i po chwili odchodzącego. Zauważył, że jeden ze
współpracowników rzucił mu zaciekawione spojrzenie i bez słowa wstał i podążył
do biura. Szczerze mówiąc, spodziewał się tej chwili i był zaskoczony, że ktoś
musiał, do cholery, rzucić na to okiem. Firma miała do przejrzenia wiele plików
pracowników i nędzna obsługa klienta prawdopodobnie była na dnie listy.
- Usiądź – powiedział pan Taylor, gdy tylko Louis wszedł.
Wielki mężczyzna zamknął drzwi, kiedy Louis osunął się na
siedzenie. Część niego był zdenerwowana, ale wiedział, czego ma się spodziewać
podczas tego spotkania. Zamknięcie drzwi również było ogromną wskazówką.
- Więc przejrzeliśmy raport, mówiący, dlaczego jesteś zaletą
naszej firmy, który oddałeś – powiedział pan Taylor, siadając po drugiej
stronie biurka. Zsunął swoje okulary na dół, patrząc na Louisa ze zwężonymi
oczami. – Myślałeś, że jesteś zabawny?
- Nie, proszę pana – powiedział szybko Louis z twarzą
przyozdobioną wyćwiczoną niewinnością.
- Racja – parsknął pan Taylor, podnosząc plik z biurka. – Uwielbiam odpowiadać na telefony i poświęcać
klientom trudne godziny. Zasługują na to. Połowa z nich jest tak cholernie
głupia, że nie domyśliliby się, gdybyśmy wepchnęli te sztućce w ich tyłki –
zacytował, zanim rzucił plikiem na biurko.
- Cóż, to prawda, proszę pana – powiedział Louis, lekko kiwając
głową. – Połowa z telefonów jest o tym, jakich noży użyć do krojenia jakich
produktów. Znaczy, czy to nie jest cholernie oczywiste, aby użyć noża do
steków, aby pokroić stek?
- To są nasi klienci! Ci, którzy zasilają czek, który dostajesz
każdego tygodnia! Musisz odpowiadać im z szacunkiem i cierpliwością. Mam
głęboko gdzieś, o czym mogą być te pytania.
- Może gdyby ten czek był większy – powiedział Louis, lekko
napinając mięśnie nóg.
- Cóż, teraz w ogóle nie będziesz ich dostawał – powiedział
pan Taylor krótko. – Nie wiem, co się z tobą stało, Tomlinson. Byłeś świetnym
reprezentantem obsługi klienta. Teraz nie okazujesz żadnego szacunku. Życzę ci
wszystkiego najlepszego w znajdowaniu innej pracy – Louis załapał cały
sarkazm zawarty w ostatnim zdaniu.
- Dobrze, dziękuję, proszę pana. To była przyjemność, móc pracować
w pana firmie – powiedział Louis, wstając i rzucając napakowanemu mężczyźnie
ostatni uśmiech, zanim wyszedł z biura.
W momencie doszedł do swojego biurka i zaczął zbierać i
pakować kilka rzeczy, które posiadał.
- Co się stało? – spytał Peter, jego współpracownik, który
siedział obok.
- Zwolnili mnie – odpowiedział Louis bez śladu smutku w głosie.
- Przykro mi stary, to kiepsko – powiedział szczerze Peter.
- Nie, to doskonale. Bawcie się dobrze, pracując dla tej
okropnej firmy, otrzymując nędzną zapłatę i trwałe bóle głowy w zamian.
I po tym, Louis opuścił siedzibę Totham’s Cuterly, mając to
głęboko gdzieś. Oczywiście jego radość miała zostać szybko zakończona, kiedy
wróci do domu.
-
- Co to znaczy, że zostałeś, kurwa, zwolniony?! –
krzyknęła Eleanor.
- Cii, Nathan ogląda telewizję – powiedział Louis, rzucając jej
wymowne spojrzenie na przejście, łączące kuchnię z salonem.
- Nie obchodzi mnie to! Straciłeś pracę. Straciłeś cholerną pracę
– powiedziała Eleanor prawie zdesperowanym głosem, jakby nie mogła pojąć,
jak to się stało. – Dlaczego nie wydajesz się być zaniepokojony?
Louis patrzył na stół, przy którym siedział, nagle czując, że
zaraz otrzyma wykład od swojej żony, która przemierzała podłogę w pomieszczeniu.
- Nie lubiłem jej.
- Więc? Chodziło o pieniądze.
- Nie uszczęśliwiała mnie!
- Cóż, może mnie nie uszczęśliwia to – odpowiedziała
Eleanor, machając w powietrzu ręką, jakby chciała wskazać na wszystko, co ich
otaczało – ale nie widzisz, żebym sobie odpuszczała albo się poddawała.
- Cóż, dlaczego?
Zapanowała między nimi cisza, napięcie wzrosło, gdy Louis uniósł
wzrok na żonę z wyzywającą ekspresją.
- Tego właśnie chcesz? Chciałam tego, co najlepsze dla Nathana…
- Cóż, życie w domu z rodzicami, którzy ewidentnie się nie kochają
czy dogadują, jest tym, co najlepsze. Prawda? – wytknął Louis.
Eleanor nie posiadała na to żadnego argumentu. Zamiast tego
zacisnęła palce u nasady nosa, jakby próbowała powstrzymać łzy.
- Zabiorę ze sobą Nathana na noc do moich rodziców – powiedziała,
trzęsącym się głosem. – Ja po prostu… muszę pomyśleć. Muszę z nimi porozmawiać.
Muszę się stąd wydostać na jakiś czas.
Louis pokiwał głową bez słowa, patrząc, jak jego żona opuszcza
pokój, by zabrać rzeczy i Nathana. Stwierdził, że może to, co miała na myśli,
wcale nie było tak złym pomysłem. To była chwila, w której musiał złożyć wizytę
swojej mamie.
-
Louis stał na schodach przed swoim rodzinnym domem. Dla niego to
miejsce zawsze było i będzie domem, nie tak jak to, gdzie mieszka z Eleanor.
Usłyszał trzask i krzyk przez drzwi, a po chwili również głośno odbijający się
echem głos mamy. Boże, tęsknił za swoją rodziną. Minął tylko miesiąc, od kiedy
widział się z nimi w wakacje, ale naprawdę miał wrażenie, że było to dawno temu.
Zawahał się między pukaniem, a otwarciem drzwi, ale zdecydował się
na drugie. Mimo że już tu nie mieszkał, nie sprawiało to, że nie był to już
jego dom. Wetknął głowę przez drzwi frontowe do środka, po czym otworzył je
całkowicie i wszedł.
- Phoebe! Błagam! W tej chwili oddaj koszulkę
swojej siostrze! – słyszał głos mamy, dochodzący z korytarza.
- Ale mamo! Powiedziała, że mogę ją pożyczyć!
- Wcale nie! Ukradłaś ją mojej szafy!
Usłyszał zirytowane westchnięcie swojej mamy i nie mógł nic
poradzić, tylko wydać z siebie stłumiony chichot. Debatował nad pójściem do
pralni, w której toczyła się kłótnia między jego mamą a bliźniaczkami, ale po
chwili zdecydował po cichu udać się do kuchni. Zaczął przygotowywać sobie kubek
herbaty, odbierając gorącą wodę w czajniku jako zaproszenie.
Nagły krzyk, a po nim głośny huk, sprawił, że Louis
odwrócił się, by zobaczyć swoją mamę stojącą w przejściu ze zszokowaną miną i
koszykiem z praniem przy stopach.
- Louis! – krzyknęła Jay, delikatnie kopiąc koszyk w bok i
ruszając w stronę syna.
Louis zamknął oczy, relaksując się w mocnym uścisku mamy i cicho
westchnął. Nie miał pojęcia, dlaczego nie odwiedzał domu częściej. Wcale nie
mieszkał tak daleko.
- Louis? – usłyszał Daisy, otworzył oczy i uwolnił się z uścisku,
aby móc się przywitać z siostrami.
- Co tu robisz? – dodała Phoebe, podbiegając.
- Też chciałabym wiedzieć – powiedziała Jay. – Nie, żebyś był tu
nieproszony, oczywiście.
- Po prostu… chciałem was odwiedzić – odpowiedział, wzruszając
ramionami, ale spojrzenie jego matki wskazywał, że wiedział, że to kłamstwo.
- Dziewczynki, może pójdziecie dokończyć przygotowania na tańce?
Lottie was dziś odwiezie.
- Ale dopiero przyjechał! – powiedziała Daisy, smutno patrząc na
mamę.
- Żadnych ale. Dopilnuję, by został aż do waszego powrotu –
powiedziała Jay.
- Lepiej, żeby tak było, Louis – zagroziła Phoebe, zanim
bliźniaczki pobiegły, by się przygotować.
- Więc Lottie nadal odmawia powrotu do college’u?
- Tak – westchnęła Jay, podchodząc do czajnika na piecu i
przygotowując sobie kubek herbaty. – Wydaje się, że myśli, że poradzi sobie bez
wiedzy z college’u i znajdzie sposób, by zarabiać dużo pieniędzy. Powiedziałam
jej, że nie wychowywałam mojej córki, by została prostytutką. Chodź, usiądź.
Gdzie jest mój wnuk? – powiedziała, wracając do stołu.
- Ze swoją mamą – odpowiedział Louis, siadając przy stole i
kołysząc kubek herbaty w dłoniach.
- A gdzie jego mama? – podpowiedział Jay.
- Pojechała… pojechała zobaczyć się ze swoimi rodzicami – odpowiedział
Louis, spuszczając wzrok w dół i spoglądając z determinacją na herbatę.
- Dobrze – powiedziała Jay. – Dalej, Louis, widzę, że to dla
ciebie trudne. Co się stało?
- Zwolniono mnie – westchnął.
Uniósł wzrok przez milczenie swojej matki, widząc zaskoczenie na
jej twarzy,
- Ale pracowałeś tam od lat – odetchnęła.
- Tak, właśnie prawdopodobnie dlatego mam teraz gdzieś to miejsce.
Po prostu… pamiętasz, mamo, kiedy byłem mały i chciałem być astronautą? A potem
piłkarzem, ale nie byłem dość zgodny z resztą. Potem w szkole, chciałem być
nauczycielem teatru. Gdzie… gdzie popełniłem błąd? – Powiedział załamany.
- Och, Lou – powiedziała delikatnie Jay, przysuwając krzesło do
swojego syna i ściskając go ręką w pasie. Pocierała kciukiem jego skórę,
dodając mu otuchy i Louis robił, co w jego mocy, by kompletnie się nie załamać
i nie zacząć płakać. – Musiałeś coś poświęcić. Wziąłeś odpowiedzialność za
swoje czyny, kochanie.
- Więc dlatego, że zjebałem, gdy byłem młodszy, wszystkie moje
marzenia muszę być na zawsze zrujnowane? – spytał.
Jay nie wzdrygnęła się na przekleństwo, które wypadło z ust jej
syna, ani nie upomniała go. Zamiast tego po prostu smutno na niego patrzyła.
- Te marzenia mogą być już trudne do spełnienia, ale to nie
znaczy, że nie możesz mieć nowych. Co powiedziała Eleanor, kiedy powiedziałeś
jej, że zostałeś zwolniony?
- Zasugerowała, że powinienem był zostać w pracy, mimo że nie
byłem szczęśliwy. Tak, jak ona jest ze mną, mimo że nie jest szczęśliwa.
Jay powoli wypuściła powietrze, zanim powiedziała – Wiedziałam, że
ślub w tak młodym wieku był okropnym pomysłem.
- Ale jej rodzice…
- Wiem, że tego właśnie chcieli jej rodzice, ale to wcale nie
oznacza, że było to najlepszym rozwiązaniem. Ślub, kiedy nie jesteś zakochany
nigdy nie jest właściwym wyjściem.
- Skąd wiesz, że nie byliśmy zakochani? – zaprotestował Louis,
choć wiedział, że jego mama miała rację.
- Kochałeś ją, na pewno, ale nigdy nie byłeś w niej zakochany.
Jest różnica. Naprawdę, widziałam cię dużo bardziej szczęśliwego z tym twoim
przyjacielem… jak miał na imię? Paul?
- Mamo! – powiedział szybko z nadzieją, że się nie zarumienił.
- Jestem zdziwiona, że się nie umawialiście – kontynuowała Jay,
jakby nie słyszała swojego syna.
- Byliśmy tylko przyjaciółmi!
- Hmm – mruknęła, zanim powiedziała – Skąd mogłam wiedzieć! Zawsze
wydawałeś się taki szczęśliwy, biegnąc do tego fortu, który zrobiliście za
potokiem. Wyobraź sobie moje zdziwienie w ten dzień, kiedy przyszedłeś do domu
z płaczem i powiedziałeś, że zapłodniłeś swoją dziewczynę.
- Nie rozmawiamy o Paulu – mruknął Louis.
Jay lekko się zaśmiała, zanim grzecznie powiedziała – Wiesz, że
nie miałabym z tym problemu, prawda?
- Co? – spytał zmieszany Louis.
- Jeśli umawiałbyś się z Paulem. Mógłbyś być z kimkolwiek chcesz,
dopóki będzie cię uszczęśliwiał.
Louis przygryzł dolną wargę, zanim powiedział – Dzięki, mamo – choć
czuł, że to z pewnością nie tyczy się szesnastoletniego chłopaka.
- Nie ma za co, Boo. Teraz zostajesz na obiad. Pozwól mi pójść się
upewnić, że Lottie zabiera Phoebe i Daisy na zabawę, a Fizz odrabia zadanie
domowe nie na Internecie. Nie próbuj wychodzić – powiedziała, stając i
spoglądając na niego wymownie.
- Zostaję, nie martw się – obiecał, zdając sobie sprawę z faktu,
że i tak nie ma nic lepszego do roboty od bycia w tej chwili z rodziną.
-
Po obiedzie Louis pojechał do domu z uśmiechem na twarzy, ponieważ
udzielił mu się dobry humor po zobaczeniu swojej rodziny. Jego siostry były
więcej niż niezmiernie uradowane, że został na obiedzie i obiecał im, że wróci
w następnym tygodniu z Nathanem.
Zdejmując buty w drzwiach, ziewnął, pokierował się w stronę salonu
i włączył telewizję. Skakał po kanałach, niezbyt przywiązując uwagę do tego, co
widział, uświadamiając sobie, że nie był w nastroju do oglądania wiadomości.
Dźwięk dzwoniącego telefonu wywołał u niego jęknięcie, nie
rozumiał, kto do cholery mógłby dzwonić tak późno. Odepchnął się z kanapy,
wstając i złapał telefon, naciskając guzik i mrucząc z lekkim zaciekawieniem – Halo?
- Louis? – spytał cicho, niemal nieśmiało, głos i Louis nawet nie
musiał się domyślać, kto to jest.
- Harry? Co się stało?
- Ja… nie wiedziałem do kogo zadzwonić. Nie chcę, żeby mama
zobaczyła… moich przyjaciół… pomyślałem o tobie i przepraszam. Po prostu nie
wiem, co mam robić. Możesz po mnie przyjechać? Proszę? – rozgadał się Harry,
brzmiał na wykończonego i załamanego.
- Oczywiście – powiedział szybko Louis, biorąc kluczyki, portfel,
kurtkę i buty. – Gdzie jesteś?
- Wiesz… wiesz gdzie jest pub Fletcher’s?
Louis zmarszczył brwi, próbując sobie to zobrazować. Z tego, co
pamiętał i jeśli to miejsce było tam, gdzie myślał, pub znajdował się
dwadzieścia minut drogi za miastem.
- Tamto krętackie miejsce? Gdzie mają dziwne frytki? – spytał.
- Tak – powiedział Harry, lekko chichocząc. – Jestem blok, czy
jakoś, na lewo od niego.
- Niedługo tam będę – obiecał.
- Dziękuję ci – odetchnął Harry i z największą niechęcią w
świecie, Louis się rozłączył.
Po spojrzeniu na numer dzwoniącego, który definitywnie był
komórkowy, upewnił się, by wpisać go do swojego telefonu. Po tym wyruszył,
zaciekawiony i przestraszony, dlaczego Harry go potrzebował.
-
Louis przejechał powoli obok pubu Fletcher’s, co było ogromną
różnicą w porównaniu z prędkością, z jaką tam dojechał. Wzrokiem szukał
Harry’ego, zauważając, że mieszkania dookoła pubu były tak samo krętackie jak
Fletcher’s.
Zatrzymał się, kiedy zobaczył skuloną na krawężniku osobę.
Spuszczając szybę, niemal zawahał się, czy był to Harry, czy może nie.
- Harry? – spytał, a westchnięcie ulgi szybko wydostało się z jego
ust, gdy głowa osoby podniosła się i był to Harry.
Chłopak z kręconymi włosami szybko wstał i ruszył w stronę
samochodu, a Louis otworzył drzwi, aby Harry mógł wejść.
- Dzięki – wymamrotał Harry ze wzrokiem spuszczonym na swój
podołek.
Louis zmarszczył brwi, po czym włączył światła w samochodzie i
delikatnie uniósł brodę Harry’ego, aby spojrzeć na jego twarz. Jego nos był
zakrwawiony i opuchnięty, policzek czerwony z linią dużego odcisku dłoni, a
szczęka zaczynała sinieć.
- Co się stało? – wyszeptał Louis.
- Ja… – Ale Harry zamarł i Louis patrzył, jak chłopak zacisnął
powieki. Harry wypuścił z siebie powolne westchnienie, zanim otwarł oczy, które
były mokre od łez.
- Harry, gdzie jest to miejsce? Czy jest tam ten ktoś, kto cię
zranił? – spróbował znów, nagle czując wypełniającą go opiekuńczość.
- Dom mojego taty – odpowiedział Harry. – I to nie ma znaczenia.
Po prostu… jedź, proszę.
Louis delikatnie puścił podbródek Harry’ego i pokiwał głową,
odjeżdżając. Tak bardzo, jak chciał odpowiedzi lub spróbować napaść na tego
kogoś, prawdopodobnie tatę Harry’ego, kto to zrobił, nie mógł odmówić
załamanemu, zakrwawionemu, posiniaczonemu chłopakowi.
z rozdziału na rozdział robi się coraz ciekawiej *.* Biedny Harry. I Louis w sumie też. Eleno nic nie rozumie...
OdpowiedzUsuńDzisiaj mam beznadziejny dzień i kompletnie nie mam weny, żeby napisac ci dłuższy komentarz -.- ale wiedz że jeszcze raz ci dziękuję za przetłumaczenie, jesteś świetna <3 no i nie mogę się doczekac nowego rozdziału na twoim drugim blogu ^^
i jesli masz ochotę zapraszam do mnie, na mój nowy blog ^^ destiny-is-death.blogspot.com
xoxo Tina <3
Czytam całe tłumaczenie. Bardzo mi się podoba. Dziękuję za to co robisz. Bez ciebie nigdy bym nie poznała tego wspaniałego opowiadania.
OdpowiedzUsuńBig love ! xx
nothing-seems-like-the-past-anymore.blogspot.com [Larry]
że ojciec go uderzył?! ale za co?! Boże, proszę szybko o kolejną część bo umrę <3 kocham Cię mocno!
OdpowiedzUsuńświetne! dziękuję, że tłumaczysz <3
OdpowiedzUsuńTym razem powiem tylko tyle... Dzięki!
OdpowiedzUsuńDreamer.
Co się stało?! Dlaczego ojciec Go uderzył?! Kurwaaa... - Haha opis pracy Lou - zajebistyy hah. Czekam na kolejne tłimaczenie.;3 [LARRY: becaustruelovecannothide.blogspot.com]
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam to tłumaczenie, naprawdę. Biedny Harry, szkoda mi go strasznie. Podejrzewam, że ojciec mu to zrobił, gdy dowiedział się, że Harry jest homo, chociaż sama już nie wiem. Mam nadzieję, że to się wyjaśni w następnym rozdziale. A Louis takie ''hero'' ;>
OdpowiedzUsuńshouldletyougo.blogspot.com
no-cases.blogspot.com
Boże, strasznie Cię przepraszam, że nie komentowałam poprzednich dwóch rozdziałów! Zawsze czytałam wszystkie na bieżąco na komórce, ale nie mogłam komentować, bo dla mojego telefonu jest to najwyraźniej zbyt wiele -.- W dodatku popełniłam wielką zbrodnię i doczytałam opowiadanie do końca po angielsku, po prostu nie mogłam się powstrzymać:D I muszę powiedzieć, że natychmiast wskoczyło na jedną z najwyższych pozycji w rankingu moich ulubionych Larrych, ponieważ jest tak piękne, że... No dobra, przejdę do rozdziału xD
OdpowiedzUsuńSkupię się na najnowszym, bo gdyby przyszło mi wypowiedzieć się o wszystkich trzech naraz, to najprawdopodobniej zajęłoby mi to tyle miejsca, że blogspot nie pozwoliłby mi tego dodać -.- Musiałabym go dzielić na kawałki i w ogóle... Tak, dobra, nieważne.
Louis jest po prostu kwintesencją Louisa- kto inny napisałbym coś takiego w podaniu, które miało mu pomóc zachować pracę?xD Fakt, nie cierpiał tej firmy i prawdopodobnie zanudzał się tam na śmierć, a dzwoniący klienci (Jezu, ludzie naprawdę dzwonią do obsługi klienta, aby zapytać, czy mogą użyć danego noża to pokrojenia czegoś tam? O_O) doprowadzali go do szału, ale w końcu miał z tego pieniądze, dzięki którym miał co jeść on i reszta jego rodziny. Nie dziwię się Eleanor, że tak zareagowała, chociaż trochę przesadziła z tym nocowaniem u rodziców. Podejrzewam, że utrata pracy przez Louisa przepełniła czarę goryczy, ale w tym wypadku wszyscy na tym skorzystają i to już niedługo.
Ogólnie El jest tutaj raczej pozytywną postacią, zwłaszcza na koniec:)
I w ogóle to, że Louis rzucił wszystko po telefonie Harry'ego, żeby pojechać do niego było takie... No nie wiem, rycerskie xD Nie potrafię tego inaczej nazwać, ale strasznie mi się podobało, ponieważ doskonale pokazywało, ile ten dzieciak dla niego znaczy;D
Lubię też mamę Lou. Jest taka oddana swoim dzieciom i chce dla nich jak najlepiej, a sam fakt, że podejrzewała kiedyś Louisa o to, że potajemnie kocha się w swoim najlepszym przyjacielu jest po prostu dowodem na to, że nie ma nic przeciwko jego orientacji;)
Kurde, trudno jest mi komentować bez spolerowania o tym, co się wydarzy w następnych rozdziałach (a wydarzy się i do jak szybko, uhuhuhuhu;D), wiec powiem jeszcze tylko, że ich pierwszy pocałunek przy kredensie był słodki;3
Czekam na Wielką Siódemkę;>